Niesamowite, ze w trakcie minionej podrozy z Holandi do Walii poprzez Anglie widzialam Tecze zarowno w jedna jak i w druga strone… choc obie byly rownie niesamowite… Jedna ujrzalam w czasie lotu z Amsterdamu do Londynu… piekne sloneczne teczowe haloo nad Morzem Polnocnym.. doslownie gdzies w polowie drogi i przyszla mi na mysl Lohassa… Druga tecze ujrzalam juz w drodze powrotnej.. w czasie podrozy autobusem z Swansea (Walia) do Londynu (Anglia) tyle, w snie… dziwny sen i tecza choc przepiekna to jeszcze dziwniejsza.. bo jakby namalowana kredkami przez dziecko… do tego przypominajaca cala teczowa siec na niebie… i tu przypomnialy mi sie pewne szczegolne sny, zarowno moje jak i malutkiej Jenny, ale o nich pozniej.. w tym snie jechalam samochodem razem z J i dziecmi tyle, ze w kierunku przeciwnym w ktorym jechal autobus… i wtedy wlasnie ujrzalam to niezwykle teczowe niebo.. powiedzialam szybko do dzieci – popatrzcie, alez cudowna tecza.. popatrzcie szybko.. a do J aby zwolnil, bo chce zrobic zdjecie, ale on w tym momencie tak bardzo przyspieszyl, jakby doslownie przeskoczyl samochodem w inne miejsce… a potem tak jakby powtorka… znow podobne teczowe niebo i znow prosba – prosze zwolnij… ale zamiast tego szybki przeskok.. i wtedy sie przebudzilam.. zdajac sobie sprawe, ze autobus mija wlasnie okolice Stonehenge…
wspominalam o tym takze w komentarzu zaadresowanym do Ra:
Flight was really good and high.. what a clouds.. ahh… tiesto’s ‚walking in the clouds’ remind me now.. and.. clouds walkers…
i saw also amazing rainbow sunny haloo.. wow.. and in way back also rainbow but in dreamtime… strange.. close to stonehenge… in in
…
to jedno ze zdjec na ktorym udalo mi sie uchwycic owe teczowe haloo.. choc juz raczej w stanie zaniku, a wiec niezbyt dobrze widoczne:
gdyz w rzeczywistosci bylo ono naprawde ogromne i wyraziste… co ciekawe… juz w domu w WekeROM skojarzylo mi sie ono z teczowym wirem, ktory widzialam w trakcie spotkania z Szmaragdowym Straznikiem.. tyle, ze mialam go nad soba, a tu teczowe haloo pod soba… przyszedl mi tez na mysl inny teczowy sen zwiazany rowniez z Szmaragdowym Straznikiem, jak i teczowym dyskiem – Rainbow Dreams, oraz z czym co mi sie przydarzylo na lotnisku w Londynie (Gatwick)… Wspomnialam o tym przed chwilka w komentarzu:
Coz, widze, ze nie doczekam sie odpowiedzi, ale ok.. bez przymusu.. Skoro wiec zgodnie juz postanowiliscie odkopywac te gdynska piramide to nic pozostaje tylko zyczyc powodzenia.. chociaz no nie wiem, czy w rzeczywistosci to co chcecie zrobic.. nie okaze sie wiekszym terroryzmem niz to co robi ISIS czyli rzekomi islamisci:
*nnka.wordpress.com/2015/02/28/islamisci-obrocili-w-gruzy-majace-trzy-tysiace-lat-posagi-bezcenne-dziedzictwo-swiatowej-kultury*
yaa… aha.. trele morele… za atakiem na WTC tez stali islamisci? Dawidzie!!! Mialam ”ciekawa” przygode na lotnisku w Londynie (Gatwick) w czasie minionej podrozy.. to wtedy gdy wyslalam do Ciebie wiadomosc, ze mam bardzo duze problemy i abys to przekazal Ra, bo z nim za zadne skarby nie moglam sie skontaktowac.. wciaz ten sam komunikat – nie mozesz nawiazac polaczenia z tym uzytkownikiem i smutna buzka… ale jak widac do Ciebie maila wyslalam bez problemu.. co ciekawe na dzien przed lotem w momencie kiedy z rana wlaczylam moja komorke pojawil sie dziwny komunikat – London is free.. po prostu ni z gruszki ni z pietruszki.. i od razu wydalo mi sie to bardziej niz dziwne… co to kurka znaczy.. London is Free? Hmm??? ! ale opisze pozniej cd tej dziwnej angielskiej przygody w Teczowych Podrozach a teraz wracajac jeszcze na moment do Gdynskiej Piramidy.. to coz.. widze, ze ona to dla Was prawdziwy pepek swiata, choc w rzeczywistosci to tylko jedna z czesci calego kompleksu o ktorym niejeden raz wspominalam… tak, czy inaczej Emerald Dome znajduje sie w centrum.. bo.. a cala reszta w konkretnym ukladzie… do… przy czym EGd jest jedynym czystym i wciaz nie przejetym (nieskazonym) punktem w tym kompleksie… cala reszta niestety, rety… chociaz wlasnie nastepuje bardzo szybkie i intensywne czyszczenie…
…
jedno ze zdjec z drogi powrotnej, Londyn – Amsterdam i tym razem lekki teczowy akcent..
rainbow fly
w dole morze chmur a jeszcze nizej north sea..
Sam lot w obie strony – nie liczac oczywiscie spotkania z moim synkiem (tak sie ciesze!!!) – nalezal do najprzyjemniejszej czesci calej podrozy..
choc tak jak juz wspominalam wczesniej, na lotnisku w Gatwick juz na samym wstepie mojego pobytu w UK o malo co nie padlam ‚z wrazenia’.. Najpierw zatrzymano mnie na bramce z powodu paszportu… z pytaniem – jestes slawna? odp – no.. w sumie to samo pytanie uslyszalam na bramce jeszcze w Amsterdamie… choc tam jedynie przez wzglad na okulary i.. nie, nie jestem slawna, tzn. przynajmniej nie na tym poziomie gry, ale… hihi.. sytuacja w Londynie zabawna jednak nie byla… a wszystko z powodu glupiego zdjecia w paszporcie… tlumaczylam ze to wyjatkowo nieudane zdjecie wykonane na szybkiego w Madrycie…. kilku straznikow ogladalo moja twarz na wszelkie mozliwe sposoby, kazac upinac sobie inaczej wlosy.. ale na nic to, bo w koncu stwierdzili ze sa zmuszeni mnie zatrzymac.. dopiero kiedy powiedzialam zrozpaczonym glosem, ze przylecialam do UK aby sie spotkac z moim synkiem, ktory jutro ma urodziny i ze w torbie mam dla niego prezenty… stali sie mniej nieugieci i w koncu mnie prze-puscili… kolejna ‚niespodzianka’ w trakcie wymiany waluty… kiedy ze 100 euro po wymianie zostalo nieco wiecej ponad polowe… w zwiazku z czym az krzyknelam na glos – what’s a usury law11.. co za lichwa11.. a doslownie chwilke pozniej spotkalam w windzie ortodoksyjnego zyda… i wtedy przypomnial mi sie jeden z rainbow dreams… sama winda okazala sie byc jednak niewlasciwa.. troszke kluczenia, bladzenia.. w celu znalezienia jak najtanszego polaczena… do tego problem z komunikacja 9uzytkownik ra zablokowany9 just wow1 london is really free//.. ostatecznie decyduje sie na bus za 57 funtow w jedna strone… bilet na pociag to okolo 140 funtow… w busie do swansea ponad 6 godzin, w trakcie, gdzies w polowie drogi, ogromne wymioty.. juz na miejscu potezny wiatr od strony Swansea Bay.. like in dream.. na moment gubie nawet niby prosta droge.. a wiatr od morza dziwnie sciaga mnie.. przede mna brzeg i ogluszajacy odglos fal.. do tego po chwili gasna wszystki swiatla.. tylko wieza na lewo jakby nawet bardziej teraz biala… i na jej widok odbijam sie z miejsca.. zmieniam kierunek.. i po jakijs chwili odnajduje hotel….
kobieta w recepcji na szczescie uzycza mi adaptera w zwiazku z czym moge naladowac komorke i tutaj juz bez problemu skontaktowac sie z ra… a potem nie tyle zasypiam ile trace przytomnosc ze zmeczenia…
na drugi dzien z samego rana za reszte funtow zjadam mini sniadanie… pijac kawe czekam przed hotelem na Nadusia z J.. Po drugiej stronie ulicy morski brzeg.. piekny sloneczny choc wciaz nieco wietrzny dzien.. kiedy wreszcie zjawia sie maly solenizant… ogrom wzruszenia… nie moge powstrzymac lez.. wzruszenie i ogromne szczescie, ahhh… jak to cudownie ze chociaz na moment znow mozemy byc razem…
J jest nastawiony do mnie super anty…
slysze ze dzieci moga sie wychowywac tylko i wylacznie w UK… bo tu maja najlepsza przyszlosc i ze one same sa przyszloscia UK… ze tu jest najlepszy system, a one musza zyc w systemie… i ze to wszystko co ja mam im do zaoferowania jest antysystemowym bledem… zwlaszcza zycie z dziecmi w takich miejscach jak Gaja Garden…
ahhh…
na moment udaje nam sie jednak zlapac lepszy kontakt.. i wlasnie w tym czasie (choc tylko od czasu do czasu ) do glosu dochodzi mniej systemowy Jarek… w trakcie spaceru slysze nawet z jego strony, ze ta biala wieza w centrum miasta… ze z jej szczytu widac Atlantyde… ahh tak! white tower… a po cichu do siebie szpecze:
Lohassa…
w koncu sie rozstajemy… i tym ciezej mi iz widze jak bardzo przezywa to maly.. jakby sparalizowany.. i wiem ze on dobrze czuje iz znow… a wiec.. placze tylko… brak slow… J na to ze moze jeszcze pozniej wroca.. ale lepiej sie nie ludzic… wracam do hotelu i niemal w jednej chwili zasypiam… kiedy sie budze.. jest juz ciemno… za oknem ulewa… prawdziwe oberwanie chmury… leze przez dluzsza chwile na lozku nie mogac sobie przypomniec gdzie jestem… o co w tym wszystkim chodzi… przypomina mi sie jednak Nadjan… sprawdzam wiadomosc od J, ale jednak juz sie nie zjawia… w sumie mnie to nie dziwi, tak przeczuwalam… na moment wpadam w stan do ktorego najlepiej pasuje okreslenie zaloba.. ale w tym czasie szczegolnie mocno wspiera mnie RA.. i to takze on wraz z RaIn zatrzymuje mnie w hotelu… w momencie kiedy sciaga mnie mocno biala wieza….
Atlantis Rising
now/time
0
po chwili znow zasypiam budzac sie w srodku nocy by doslownie biec na bus.. odzywa sie takze Ra na skype’a… ze juz czas by wracac..
juz w busie powracaja do mnie z minionego dnia wspomnienia.. zwlaszcza rozesmiany Nadus… i nasza zabawa w swiatelko… tak prosto… tak miekko… choc wracaja tez do mnie slowa J, ze tylko tu w UK jest dobre miejsce dla dzieci… ze tylko tu maja zapewniona dobra przyszlosc, same bedac przyszloscia UK i ze pewnego dnia krolowa UK bedzie z nich dumna… w tym czasie za oknem busu wciaz mi migaja czerwone smoki… laczac sie z slowami J w jakis tak jakby podprogowy przekaz… if you need… welcome in machine…
JJ
do you remember mr curtain
?
‚brainswept‚
red dragon
blood
beast
hood
etc
a potem na wysokosci stonehenge dziwny teczowy sen, ktory opisalam na wstepie..
choc mimo wszystko teraz z pewnej perspektywy widze, ze tak naprawde nastapil pewien progres, takze (tak jak napisalam wczesniej) w mojej realcji z J, nawet mimo tego iz wciaz nie jest ona zbyt latwa, ale wierze w to, ze dla dobra dzieci i w ogole uda nam sie wszystko wyjasnic..
May it be
May it be an evening star
Shines down upon you
May it be when darkness falls
Your heart will be true
I juz na zakonczenie z calego serca dziekuje wszystkim osobom dzieki ktorym ta podroz oraz moje spotkanie z synkiem moglo dojsc do skutku:
great thanks to all of you
http://www.liviaspace.nl.eu.org/p/donate_9.html
❤